Dokument bez tytułu

Sł. B. Malczewska Wanda (1822-1896)

Życie

Teksty

Spotkanie z Matką

Wygląd Matki Bożej

Sens niewoli

Życie

Urodziła się dnia 15 maja 1822 r. w Radomiu, w rodzinie Stanisława i Julii z Żurowskich. W wieku ośmiu lat przyjmuje pierwszą Komunię św. Od dzieciństwa pragnęła służyć ludziom miłosierdziem. W roku 1846 przenosi się do Klimontowa. korzystając ze wsparcia krewnych Siemieńskich, organizuje życie oświatowe dla biednych dzieci i opiekuje się chorymi w kolejnych miejscach pobytu: Wilkoszewice, Kraków, Żytna, pozostając wzorem świeckiego apostoła. W sierpniu 1870 wiąże się z III Zakon OO. Marianów Białych, przyjmuje imię Stanisławy Marii od św. Hostii, zamieszkując przez dziesięć lat pod Przyrowem. Od roku 1872 rozpoczynają się cierpienia duchowe związane z tajemnicą Paschy. Ostatnie trzy lata przeżyła na plebani w Parznie. Tam umiera dnia 25 września 1896 roku. Jej notatki zostały zebrane w tomiku zatytuowanym: Wizje, przepowiednie, upomnienia dla Polski, a mistyka jej wiąże się z głębokim patriotyzmem.

Teksty

Spotkanie z Matką

Dziś widziałam spotkanie Pana Jezusa z Jego Najświętszą Ma­tką w drodze na Kalwarię. Okropnie bolesne było to spotkanie. - Nie wiem, czy będę w stanie powtórzyć wszystko, co widziałam i słyszałam. Żydzi nie tylko Pana Jezusa znienawidzili i chcieli się Go pozbyć, lecz i tych wszystkich, co byli blisko Jego osoby. Najzłośliwiej patrzyli na Jego uczniów, Apostołów, Matkę Jego i kre­wnych. Zaraz przy pojmaniu Pana Jezusa widziałam, jak faryzeu­sze wysyłali na wszystkie strony opłaconych szpiegów z polece­niem, aby zwracali uwagę na przechodniów, zwłaszcza na męż­czyzn i podsłuchiwali, co mówią. Podejrzanych o sprzyjanie Panu Jezusowi kazali aresztować. Dlatego Apostołowie i uczniowie ro­zeszli się, pozostali tylko niektórzy, jak Jan i Piotr, ale szli z dale­ka, bojąc się, aby ich nie pojmano.
Matka Najświętsza z boleścią serca pożegnała się z Panem Jezusem, gdy wychodził modlić się na górę Oliwną, pozostała z krewnymi w mieście. Pan Jezus nie wziął Jej ze sobą, bo jako arcykapłan Nowego Przymierza, gotując się do złożenia z Siebie Bogu Ojcu ofiary całopalnej, chciał być sam z Bogiem," bez rodzi­ny. - Tym odosobnieniem chciał przypomnieć to, co powiedział w Świątyni Jerozolimskiej do Matki swojej: "Czy nie wiecie, że w tych rzeczach, które są Ojca mojego, potrzeba, abym był?" Matka Najświętsza pamiętała o tym, co wyrzekła do Anioła, zwiastujące­go Jej poczęcie i urodzenie Syna: "Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego... Zgadzam się z wolą Twoją, Ojcze Niebieski..." Pamiętała i o słowach Symeona, gdy Dziecię Jezus wziął na Swoje ręce i rzekł: "Oto ten przeznaczony jest na upadek i powstanie wielu w Izraelu, i na znak któremu sprzeciwiać się będą", a zwróciwszy się do Matki Najświętszej, rzekł: "Duszę Twą własną przeniknie miecz". Najświętsza Maryja Panna, wspo­mniawszy na te wszystkie słowa przyjęła z najgłębszą pokorą stra­szny cios, jaki Ją spotkał.
Całą noc z czwartku na piątek widziałam Ją zatopioną w mo­dlitwie, słyszałam Jej westchnienia: "Ojcze Niebieski! Wybrałeś mnie na Matkę Syna Swojego, a teraz mi Go zabierasz... czynisz z Niego Ofiarnika i całopalną Ofiarę na przebłaganie Majestatu Twojego za grzechy całego świata. Jako służebnica Twoja zga­dzam się z Twoją wolą i chętnie Go oddaję, ale jako Jego Matka boleję bardzo, bo widzę okrutną Jego mękę. Nie byłam osobiście w Ogrodzie Oliwnym, gdzie Go pojmano, ale w duszy mojej wi­działam, co się tam działo. Widziałam Jego walkę wewnętrzną, lęk, krwawy pot spływający na ziemię. Widziałam, jak Go wiązali na dany znak przez Judasza, jak Go oprowadzano po ulicach miasta do niesprawiedliwych sądów, starozakonnych kapłanów: Kaifasza i Annasza. Słyszałam fałszywe oskarżenia i wyrok śmierci wydany przez Synagogę. Widziałam, jak Go sługa arcykapłana policzko­wał. Widziałam, jak Go skazano na całą noc ciężkiego więzienia, gdzie pospólstwo naigrawało się z Niego, biło Go i w straszny sposób znęcano się nad Nim... Widziałam Go dziś rano (w piątek), jak wyprowadzono Go z więzienia, skrępowanego powrozami. Wi­działam, jak prowadzono Go do Piłata, aby potwierdził wyrok śmierci, wydany przez Synagogę. Piłat nie znalazłszy w Nim winy, odesłał Go do Heroda, a ten kazał Go ubrać w białą szatę, ogłosić głupcem i odesłał z powrotem do Piłata, który kazał Go okrutnie ubiczować. Widziałam Go biczowanego, cierniami koronowanego, stojącego w kałuży własnej krwi... Chciałam tam pójść, podzielić mękę mojego Syna, ale mnie nie wpuszczono. Dusza moja zamie­nia się w morze boleści. Teraz prowadzą Go na śmierć krzyżową... Pójdę za Nim... On na krzyżu, a ja pod krzyżem będziemy umie­rać..."
Te jęki duszy Matka Najświętsza powtarzała zalana gorzkimi łzami... Potem podniosła się bardzo osłabiona i poczęła wybierać się w drogę. Wzięła wierzchnie okrycie koloru granatowego, szyję owinęła dość długim szalem z cienkiego, lnianego białego płótna, głowę nakryła szafirową, cienką i dużą chustką. Twarz Jej była blada, wychudła, jakby po długiej, ciężkiej chorobie, zalana ob­fitymi łzami, przejęta strasznym bólem, ale pełna spokoju i godno­ści. Cała Jej postać miała w sobie coś nadziemskiego - oczu od Niej oderwać nie mogłam.
Słysząc serdeczne westchnienia i bolesną skargę, patrząc na prześliczną, choć pełną boleści Matkę Syna Bożego, Jej Jedynaka i ja zapłakałam, upadłam Jej do nóg i błagałam, aby mi pozwoliła iść z sobą za Jezusem Krzyż dźwigającym. Matka Najświętsza położyła ręce na mojej głowie i rzekła: "Pójdź córko moja, ale kto nas poprowadzi? Ulice zapchane ludem... Syna mojego strzeże wojsko i służalczy faryzeusze z katami... Mamy trudność, lecz zdaj­my się na wolę Ojca Niebieskiego i miłość mojego Boskiego Syna, weźmiemy ją za przewodnika, a ona nas poprowadzi. Pragnę jesz­cze zobaczyć mojego Boskiego Jedynaka i pożegnać się z Nim". Mówiła spokojnie, ale w Jej słowach był jakiś ogień zapalający serca, a z oczu Jej płynęły łzy, jak najpiękniejsze perły...
Wtenczas nadszedł Święty Jan, który po pojmaniu Pana Jezu­sa, wrócił się do miasta, aby dać opiekę osieroconej, z boleści umierającej Jego Matce. Upadł Jej do nóg, ucałował ręce i rzekł: "Oto jestem, Matko Najświętsza, obmyśliłem ścieżkę boczną, któ­rą ominiemy ulice przepełnione tłumem i zabiegniemy drogę Panu Jezusowi, będzie to już za miastem w miejscu przestronnym". Mat­ka Najświętsza ucałowała Świętego Jana w głowę i rzekła: "Syn mój wynagrodzi Ci to stokrotnie... Przeżyjesz wszystkich Aposto­łów, będziesz cierpiał prześladowanie i męki, ale umrzesz naturalną śmiercią. Przed śmiercią napiszesz księgi, broniące Bóstwa Mojego Syna i przepowiadające losy Kościoła".
Święty Jan, aby nie być poznanym, zmienił suknie, które miał w Ogrodzie Oliwnym podczas pojmania Pana Jezusa i zaraz wy­szliśmy z domu. Zbliżało się południe. Weszliśmy na ścieżkę pro­wadzącą poza miasto w stronę Kalwarii, na koniec ulicy, którą prowadzono Pana Jezusa. W drodze wszyscy troje płakaliśmy i modliliśmy się o łaskę spotkania Pana Jezusa. Matka Najświęt­sza pomimo wycieńczenia sił szła prędko.
Zdziwiona tym objawem mocy fizycznej, rzekłam z pokorą: "Matko Najświętsza, skąd masz tyle sił, że idziesz tak prędko, ja bałam się, czy będziesz mogła przebyć tę ,drogę, bom Cię widziała przed wyjściem z domu bardzo słabą, a teraz widzę, że jesteś nie­zwykle mocna, bo tak szybko idziesz..." Pocałowałam serdecznie w rękę Matkę Najświętszą, przepraszając Ją za poufałość.
Na to Matka Najświętsza spojrzała na mnie tak słodko i dob­rotliwie, że w tym spojrzeniu widziałam odbicie dobroci Najdroż­szego Jezusa. Po tym spojrzeniu nawiązała się serdeczna rozmowa. Matka Najświętsza dała mi taką odpowiedź: "Moc, jaką widzisz we mnie, daje mi miłość mojego Syna Jezusa. Kocham Go nad życie z dwóch względów - najpierw, że jest moim Bogiem, a Pana Boga przede wszystkim trzeba kochać i żyć jego miłością. Kto wierzy w Boga i miłuje Go serdeczną miłością, tego dusza nigdy się nie starzeje, zawsze pełna jest młodzieńczych porywów i zapału do szlachetnych czynów. Miłość Pana Boga nie tylko wiecznie od­mładza duszę, ale i siły ciała podtrzymuje, często ze starców czyni młodych, z dzieci i niewiast odważnych bohaterów".
"Drugim źródłem tych sił, jakie we mnie podziwiasz, to Naj­świętszy Sakrament, który przy Ostatniej Wieczerzy z rąk Najmil­szego mojego Syna przyjęłam. Ten Sakrament osładza mi gorzkość cierpień, łagodzi smutek duszy, goi rany serca, pokrzepia ciało i dodaje odwagi. Dzięki temu Sakramentowi zniosłam mężnie mę­kę, którą mój Syn poniósł i zniosę ją do końca nawet pod Krzyżem umierającego Syna, gdy Jego ciało zdjęte z Krzyża trzymać będę na moim łonie i gdy to ciało zostanie w grobie, a ja po Jego śmierci zostanę samiuteńka na świecie; i to mnie nie załamie, bo chleb żywota to pokarm niebieski dla duszy. Najświętszy Sakrament przyjęty na Ostatniej Wieczerzy, doda mi sił i utrzyma przy życiu... taką właściwość ma w sobie Najświętszy Sakrament.
Dziwiłaś się, jak mój Syn mógł znieść te wszystkie katusze od chwili pojmania aż dotąd, gdy wytoczono z Niego tyle krwi, a Cia­ło jego poszarpano na strzępy, gdy nie dano Mu posiłku dla za­spokojenia głodu i ani kropli wody dla ugaszenia pragnienia, a je­szcze obciążono Go ciężkim Krzyżem; a On żyje i ma siły, by odbyć tę uciążliwą drogę. Widziałam Go i słyszałam, z jakim zapa­łem przemawia do matek jerozolimskich, jak by Go nic nie bolało. Zobaczysz Go, jak zawieszony na Krzyżu będzie głosił nauki. Tę siłę żywotną daje Mu Najświętszy Sakrament, który ustanowił sam podczas Ostatniej Wieczerzy. Mój Syn, chociaż był wśród tylu okropnych męczarni, z radością będzie odchodzić z tego świata, bo Go będzie wzmacniać i rozkoszą napawać to, że odnawiać się będzie pamiątka męki i śmierci Jego w Najświętszym Sakramencie, że w Nim do końca świata mieszkać będzie, że dusze, Krwią Jego odkupione, znajdą tu pokarm, ile razy godnie szukać go będą...
Znajdą napój, ile razy spragnione przyjdą i z pokorą i czystym sercem zawołają: Córko Moja! Czyżbyś ty dotąd żyła i wśród różnych bied pokój duszy zachowała, gdybyś Najświętszego Sakramentu co­dziennie nie przyjmowała! Któż cię uleczył z ciężkiej, obłożnej cho­roby... Kto ci daje siły obchodzić chorych, jeżeli nie Najświętszy Sakrament?"
"Z Najświętszego Sakramentu czerpali odwagę i męstwo Święci Męczennicy... i twoi rodacy, którzy, nie chcąc się wyrzec wiary i miło­ści Ojczyzny, byli skazani na wygnanie, na długie lata więzienia, a wielu na śmierć. Ci, co bywali u spowiedzi i posilali duszę Najświęt­szym Sakramentem, wszyscy wytrwali i nie dali się niczym przekupić. Jeszcze jedno źródło mojej siły, jaką podziwiasz - to miłość do Jezusa jako mojego Syna. Czegóż by to matka nie zrobiła dla dziecka. Matka, która ma serce prawdziwej matki, wszystko poświęci dla dzie­cka swego, nawet życie. A która to matka może poszczycić się takim Synem jak ja, moim Jedynakiem, Jezusem? Takiego Syna nie było, nie ma i nie będzie. - Otóż miłość moja dla Niego, ze słabej istoty, przemieniła mnie w niezwyciężoną bohaterkę.
O, gdyby ludzie ukochali Boga nade wszystko i Syna, Jego Jezusa Chrystusa, który za nich się poświęcił! Gdyby do Najświęt­szego Sakramentu często i godnie przystępowali, mieliby siłę do zwalczania złego, żyliby cnotliwie - w przeciwnościach byliby cierpliwi, a w pomyślności pokorni - szliby za Chrystusem, jak my teraz idziemy i doszliby za Nim do Królestwa wiecznego, które On swoim Krzyżem otworzy".
Przy tej rozmowie duchowej doszliśmy do miejsca, gdzie spo­dziewaliśmy się spotkać Pana Jezusa. - Tu było prawie pusto. Zatrzymaliśmy się. Po chwili nadszedł Pan Jezus schylony pod cię­żarem Krzyża. Straż już była znużona, więc mało zwracała uwagę, kto zbliża się do Pana Jezusa. Wtedy Matka Najświętsza prędko podbiegła do Niego, wyciągnęła wychudzone ręce, białe jak śnieg, podniosła załzawione oczy, i na wskroś przenikającym głosem za­wołała: "Synu mój i najdroższy Boże Wszechmocny! Miłość Twoja mnie tu przyprowadziła... aby się z Tobą przed śmiercią pożegnać. Już niedługo znikniesz mi z oczu, jedyna moja pociecho!"
Schylony Pan Jezus wyprostował się i równie ze łzami zawołał: "O, Matko moja! Jakże Ci jestem wdzięczny za ten dowód miłości macierzyńskiej". Chciał mówić dalej, ale żołnierze i faryzeusze ob­stąpili Go i poczęli krzyczeć: "Tyś skazaniec, więc Ci nie wolno porozumiewać się z rodziną!" - i gwałtownie pociągnęli Pana Jezusa w dalszą drogę. A gdy matka Najświętsza chciała iść za Nim, odepchnięto Ją i biedna upadła. Pan Jezus to widział... i głoś­no ze łzami zawołał: "O, biedna moja Matko, któż Cię podniesie? Ci ludzie, co mnie otaczają, nie mają serca, nie puszczą mnie do Ciebie! Nie mogę Ci dać pomocy".
W tej chwili podbiegł Święty Jan, podniósł ją i na rękach od­niósł na wolne miejsce, ucałował jej ręce i ze łzami rzekł: "Matko droga! Ja Cię do samej śmierci nie odstąpię... Ty będziesz moją Matką, a ja Ci będę synem - jestem pewien, że Chrystus to za­twierdzi".
Brutalne obejście się faryzeuszów z Panem Jezusem i Jego Mat­ką okropnie mnie zabolało, zaczęłam głośno płakać i wołać: "Boże Sprawiedliwy! Ukarz zbrodniarzy za zniewagę wyrządzoną Twoje­mu Boskiemu Synowi i Jego Matce". Wówczas się ocuciłam, wyję­łam z książki obrazek Matki Bolesnej, ucałowałam go i odmówi­łam: "Zdrowaś Maryjo, boleści pełna, módl się za grzeszników, krzyżujących Twojego Syna i raniących Twe Serce, aby się szczerze nawrócili i pokutowali. Amen".
W. Malczewska, Wizje, przepowiednie, upomnienia dotyczące Kościoła i Polski,
opr. ks. A. Majewski, Wrocław 2005, s. 53-54, s. 88-94

Wygląd Matki Bożej

Twarz Matki Boskiej była nieco ściągnięta i jakby ogorzała od słońca, pełna jakiegoś nadziemskiego wesela, oczy niebieskie na wskroś przenikające, włosy blond, ręce i stopy drobne i nadzwyczaj kształtne. Cała postać była tak piękna, że z żadną pięknością przed­stawianą przez najzdolniejszych malarzy ani spotykaną w naturze, wśród żyjących, klasycznych piękności porównać się nie da. Jej pię­kność tym bardziej zachwycała, że miała jakąś nadzwyczajną powa­gę majestatu, połączoną z niesłychaną prostotą i naturalnością, bez żadnych pretensji. Jej powierzchowność zmuszała do głębokiego uszanowania i zarazem wzbudzała zaufanie bez granic i dziwnie pociągała ku Sobie. Była to piękność niebiańska, na określenie któ­rej brak słów. Twarz Jej trochę inaczej wyglądała w chwilach rados­nych, aniżeli w chwilach smutnych i bolesnych, ale to Jej piękności niebiańskiej nie zmieniało, zawsze była "najjaśniejsza nad słońce i najśliczniejsza nad gwiazdy" jak pieśń kościelna opiewa.
Tamże, s. 109-110

Sens niewoli

Dostaliście się do niewoli wskutek niezgody wewnętrznej i sprzedajności wielu waszych rodaków. Rozebrali was na kawałki, ale Pan Bóg na moją prośbę tego rozbioru nie zatwierdził. Zbli­ża się czas, gdy Sprawiedliwość Boska upokorzy chciwość waszych zaborców, tępicieli wiary katolickiej i nabożeństwa do Serca mo­jego Syna. Oni upadną, a Polska na moją prośbę będzie wskrze­szona i wszystkie jej części się złączą. Ale strzeżcie wiary i nie dopuszczajcie się niedowiarstwa... zdrady, niezgody i lenistwa, bo te wady mogą ją na powrót zgubić i to na zawsze.
Tamże, s. 111.

 
szkaplerz
 
góra strony
  Dokument bez tytułu

 

 
 

Strona Sekretariatu Szkaplerznego Krakowskiej Prowincji Karmelitów Bosych